Zastanawiam się kim jestem. I tak, tu powinno zacząć się pierdolenie o dojrzewaniu oraz jego skutkach. No cóż, ja bym od razu rzuciła tezę, że wszystko jest zawsze dorastaniem, burzą hormonów. Swoją drogą to tak pewnie wiele mogłoby mnie nazwać. Zniszczoną kupą szalejących we mnie narządów, jak sądzę. Teraz zastanowiłam się jednak na jednym, a mianowicie kim jestem. Spójrzmy prawdzie w oczy, każdy staje się sobą za pomocą własnych obserwacji, podłapywania czegoś od innych, a także różnych prób. Zastanawiam się zwyczajnie czy ja to na pewno ja. Zawsze mogę być po prostu ,,gorszą wersją". W ciągu własnego życia przeszłam tyle faz, iż zapewne, gdybym miała odhaczać każdą po kolei mało zostało by tych, których faktycznie nie było. Ze skrajności w skrajność, to wręcz zabawne. Może stąd ta niestabilność? Mam na myśli, cóż, w końcu sądzę, iż w końcu mam tę stałą wersję siebie. Mimo to nawet wtedy powolutku się zmieniam. Może to serio jakieś problemy nastolatka, a u mnie zwyczajnie wypieprzyło to poza skalę robiąc ze mnie laskę, która zwyczajnie nie umie sobie poradzić z najzwyczajniejszym światem ze skłonnościami do myśli samobójczych. Aż przypomniały mi się słowa mojej psycholog. Patrzę na siebie jak na innych, a może powinnam dostrzec to, że mogę mieć problem. Mogę go jednocześnie nie mieć, a brać siebie za jakieś pokrzywdzone dzieciątko, nad którym trzeba skakać. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jak co do czego będę sama. A wraz z tym, co jest już teraz? Nie poradzę sobie. Wykończę samą siebie albo to świat mnie wyręczy. Mam problemy. Ale nie bierzmy to za chorobę. Sama to na siebie zesłałam. Może zbyt wiele do siebie biorę. Może zwyczajnie zostałam wychowana na rozpieszczoną gówniarę, dla której nie powinno się było pomagać. Jestem pokręcona. Nie raz nie rozumiem własnej osoby, a powinnam. Potrafię mieć problemy ze wstaniem z łóżka po raz drugi czy nawet pierwszy, nie ważne, że byłaby piętnasta. Niby mam się zmieniać, a jednocześnie jestem zbyt bardzo skupiona na sobie. Bo błagam, co ja daję dla innych. Byt? Za mało. Pocieszenia? I tak są chujowe, ale to wciąż za mało. Ciągle wymagam, bo sama nie chcę czy nie umiem sobie czegoś wziąć. Niczym pasożyt, żerują na innych. Nigdy pomiędzy, zawsze albo na samym dnie, albo na wyimaginowanej górze. Jestem niczym pięciolatka, tuptająca nóżką, bo ktoś przestawił jej lalkę. Panie i panowie. Albo po prostu ty, osobo, która to czytasz.
Nie bawmy się w doszukiwanie się czegoś więcej, gdy tego więcej nawet nie ma. Ja po prostu sobie nie radzę, a to wszystko pewnie zniknie z czasem. Kto wie czy to nie jest tylko przejściowy, ubzdurany sobie czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz